Mój pierwszy dzień w nowym domu,
nie licząc wczorajszych wielu godzin
poświęconych na rozpakowywaniu walizek, toreb i zakupów. Po przylocie na
lotnisko, od razu po odzyskaniu moich rzeczy, zamówiłam dojazd do mieszkania.
Podczas niedługiej podróży
postanowiłam zatrzymać się w pobliskim sklepie. Kupiłam mały kawałek chleba i
kilka produktów spożywczych niezbędnych do życia - dwie czekolady, lizaka,
twix'a i orzeszki ziemne z solą. Bez jakiejkolwiek potyczki pewnie by się nie
obyło, więc dziwnym trafem moja walizka zaginęła w akcji. Nawet zgłosiłam się z
tym problemem do obsługi klienta, ale nikt nie zgłosił znalezienia bezpańskiej
walizki. W razie czego zostawiłam swoje dane. Zawiedziona, że złodziej może
wkraść się do mojego domu, gdyż były tam wszystkie moje dokumenty, wróciłam do
robienia zakupów.
Nagle ujrzałam, że do punktu
obsługi klienta podbiegł nieznajomy - dosyć wysoki mężczyzna z kapturem na
głowie. O dziwo ciągnął za sobą moją własność. Jakim cudem znalazła się ona w
posiadaniu takiej osoby?
On i jakaś pani wymienili kilka
zdań. Odszedł, a moja walizka leżała w rękach tamtej kobiety. Zauważyła mnie.
- Oh, pani Brooks! Ktoś znalazł
pani walizkę! - wołała jak szalona. Niestety nieznajomy wyszedł już ze sklepu.
Nie zdążyłabym go już dogonić. Podeszłam do niej w celu odebrania zguby.
- Dziękuję bardzo. Tak się
martwiłam. - Mimo, że miałam nadzieję, że walizka się znajdzie, to jednak
miałam cień wątpliwości.
- Znalazł ją jakiś miły klient.
Ale ma pani szczęście!
- Wie pani kim był ten klient? - spytałam
zaciekawiona.
- Niestety nie, bo miał ciemne
okulary i kaptur.
- Dobrze, jeszcze raz ślicznie
dziękuję i do widzenia. - Posłałam jej ciepły uśmiech i odeszłam w stronę kasy.
~*~
~*~
Wśród nowych, lepszych ludzi i z nowym,
dużo lepszym nastawieniem do życia miałam ochotę skakać i cieszyć się jak
szalona, że w końcu uciekłam od starego życia.
Mozolnie wygramoliłam się z łóżka.
Była co prawda 6 rano, a spotkanie w sprawie pracy miałam o 11, ale jak to
wszyscy mówią "pierwsze wrażenie jest najważniejsze".
Chciałam zostać fotomodelką, było
to moje marzenie w kolejce zaraz po tym, że chciałam wyjechać na wyspy
Brytyjskie. Życie biegnie do przodu i trzeba wyznaczać sobie nowe cele. Moim
nowym celem był modeling. Cieszyłam się, że tak szybko odnalazłam się w nowym
mieście.
Narzuciłam na siebie łososiowy
szlafrok i podreptałam do kuchni. Na sesji kwalifikacyjnej musiałam wyglądać
zniewalająco, to była moja największa szansa. Pierwszy tydzień nowego życia
zapowiadał się znakomicie. Najlepszy zawodowy fotograf poszukiwał modelki w
wieku 18-22 lat. Czyż to nie życie się do mnie uśmiechnęło?
Po zjedzeniu skromnego śniadania
rozpoczęłam swoją walkę z wyglądem. Na twarz nałożyłam bardzo cienką warstwę
pudru żebym wyglądała naturalnie, a oczy delikatnie podkreśliłam eyelinerem i
maskarą.
Teraz czekało mnie najtrudniejsze
- w co się ubrać? Po dłuższym namyśle przed szafą wybrałam kremową koszulę w
kwiaty wyrastające jakby ze spodu mojej koszuli. Na nogi wcisnęłam obcisłe
rurki w kolorze ciemnego brązu, a na stopy moje ulubione cieliste botki na
wysokim koturnie i platformie. Jak na mój gust wyglądałam zniewalająco.
Byłam już gotowa, a zostały mi aż
dwie i pół godziny. Akurat na zjedzenie pysznego śniadania mojego autorstwa.
Wybrałam kanapkę z łososiem norweskim i koperkiem. Może trochę ubogo jak na dziewiętnastolatkę,
ale to była ostatnia kromka chleba jaką miałam. Wszystko, co kupiłam dzień temu,
już zjadłam. Mogłam wczoraj trochę pomyśleć i kupić coś sensowniejszego niż
głupiego batona, czy lizaka, które zjadłam, zanim dotarłam do domu. Obiecałam
sobie, że od razu po próbnej sesji wybiorę się do Tesco.
Rozsiadłam się wygodnie na fotelu
i zabrałam się za czytanie książki. Niestety nie było mi dane przeczytać
spokojnie, gdyż w całym korytarzu rozległ się piskliwy dźwięk dzwonka do drzwi.
Niepewnie uchyliłam drzwi wejściowe, a tam znalazłam coś co
przekraczało moje wszelkie oczekiwania. Coś co mi się nawet nie śniło.
Otworzyłam szeroko oczy i opuściłam ręce wzdłuż ciała w geście zdziwienia.
Nie mogłam w to uwierzyć! Ktoś
podarował mi bukiecik róż! Niestety ich właściciel albo się schował, albo po
prostu przysłał je pocztą. W pobliżu nie widziałam ani jednej żywej duszy, więc
z wielkim uśmiechem na twarzy wzięłam go do rąk i wróciłam do domu.
Po dosyć długim szperaniu wśród
tych pięknie pachnących kwiatów pogodziłam się z myślą, że ten, kto mi je
podarował, nie zostawił żadnej informacji, czy chociaż podpowiedzi, kim jest.
Przecież jeszcze tu nikogo nie poznałam. Pobiegłam na górę cała w skowronkach
po dzbanek, żeby nalać tam wody i wstawić róże.
-Auć. - syknęłam. Na moje
nieszczęście ukłułam się kolcem rośliny.
Wróciłam do czytania książki, lecz
nie na długo. Pozostało mi tylko 30 minut do wyjścia, więc postanowiłam, że
zrobię ostatnie poprawki stroju i makijażu. Głęboki wdech i wydech i w końcu
wyszłam na świeże powietrze... cała zestresowana.
Moje nie ogarnięcie dawało się we
znaki, gdyż zapomniałam zadzwonić po taksówkę. Wybrałam numer do jakiejś firmy
taksówkarskiej i wróciłam do mieszkania. Mam nadzieję, że się nie spóźnię na
sesję. Ku mojemu zdziwieniu po upływie 5 minut żółta taksówka zjawiła się na
moim podjeździe. Podbiegłam do niej pospiesznie, uprzednio zamykając bardzo
dokładnie mój dom.
Mój dom - jak to ładnie brzmi.
Tyle lat zmarnowanych w domu z ojcem alkoholikiem. Niestety taki był mój los.
- Dzień dobry. Na Radffild Road
poproszę. - Wytłumaczyłam kierowcy gdzie chcę się dostać i rozsiadłam się
wygodnie na miejscu pasażera, powoli się odprężając. Samochód ruszył z
podjazdu, a ja, im bliżej byliśmy u celu, czułam coraz większy strach przed
porażką. Jak to bywa w centrum miasta, pechowo natrafiliśmy na korek. Na
szczęście nie był za duży.
- Dojechaliśmy. £2 się należy. - oznajmił
kierowca. Nerwowo szukałam w torebce portfela. Młody mężczyzna patrzył na mnie
zniecierpliwiony.
- Przepraszam, zaraz coś znajdę. -
Próbowałam przekonać chłopaka i siebie. Niestety, przez nieuwagę i zamieszanie
z taksówką, portfel zostawiłam w domu.
- Niech pani się nie martwi i
sprawdzi w kieszonce. - Delikatnym głosem uspokajał mnie nieznajomy.
- Ma pan rację. -Wyjęłam ręce z
torby i szybko wsunęłam dłoń do kieszeni spodni. Znalazłam tam akurat tyle
kasy, ile było mi potrzebne. - Skąd wiedziałeś?- Moje oczy wyglądały jak dwa
wielkie spodki.
- Załóżmy, że intuicja.
-Uśmiechnął się do mnie promiennie. - Stresujesz się?- oznajmił spokojnie z
wielkim uśmiechem.
- Troszeczkę. Czekaj, czekaj...
Skąd wiesz, że mogę się w ogóle stresować? - Nerwowo obracałam papierki w ręce,
a nieznajomy wskazał palcem na pewien punkt pod moimi nogami.
- Twoje CV tam leży, panno Lauren,
tak? Jak szukałaś portfela w torbie, to ci upadło. Radzę ci już zmykać do
Davisa, bo, jak mnie wzrok nie myli, to na tym dużym billboardzie na budynku jest
napisane, że sesja u niego zaczyna się za 10 minut. - Niepewnie spojrzałam na
zegarek. On miał rację! Miałam tylko 10 minut.
- A niech to! Musze w takim razie
uciekać! Ale jak ty znasz moje imię to chyba ja...
- John. - Rzucił jakby od
niechcenia przerywając mi.
- Ładnie. No to do zobaczenia,
John. - Otworzyłam szybko drzwi, położyłam pieniądze obok John'a i wyślizgnęłam
się z wozu. Ostatni raz spojrzałam na siedzenie, czy przypadkiem czegoś nie
zostawiłam i z impetem zamknęłam drzwiczki.
Pobiegłam do budynku tak szybko
jak tylko potrafiłam, a na takich koturnach i platformach jakie miałam, trudno
było się ruszyć w takim tempie, jakim oczekiwałam.
Ostatni schodek i jestem w środku,
ale czy na pewno tego chcę? Pozować dzień i noc, na każde zawołanie Davisa
galopować do pracy, a później popaść w kompleksy? W najgorszym przypadku
skończę jako niedoszła samobójczyni lub anorektyczka z bulimią. Jestem młoda,
więc mogę spróbować wszystkiego, a ja wybrałam najbardziej wymagającego
fotografa na całym świecie. Co jeśli mi się nie uda?
Odpowiem na to pytanie później.
Zostało mi dokładnie 8 minut. Przekroczyłam próg drzwi i to co zobaczyłam wbiło
mnie w ziemię. Dosłownie...